Bardzo długa droga

Kilkanaście lat temu, w czasach gdy poznański Infosystem był najbardziej znaczącą imprezą tego rodzaju w Polsce, zostałem zaproszony podczas jego trwania na zamkniętą imprezę rozrywkowo-gastronomiczną.

Kilkanaście lat temu, w czasach gdy poznański Infosystem był najbardziej znaczącą imprezą tego rodzaju w Polsce, zostałem zaproszony podczas jego trwania na zamkniętą imprezę rozrywkowo-gastronomiczną.

Na imprezę ową zaprosiła mnie elegancko (drukowane zaproszenie z odręcznym podpisem, pocztą, na adres domowy) polska odnoga firmy, która od tamtego czasu stała się bardziej jeszcze największą firmą informatyczną świata. Zaproszono mnie tam wcale nie jako kogoś, kto może i miał coś do powiedzenia w dużym ośrodku obliczeniowym, lecz jako najzwyklejszą osobę prywatną. Za co więc spotkało mnie takie aż wyróżnienie? Stało się tak otóż tylko dlatego, że wcześniej nabyłem i zarejestrowałem, na użytek własny, pewne oprogramowanie tej firmy.

Nie chodzi mi w tym wszystkim o jakieś prężenie piersi do orderów i pokazywanie, jaki to zawsze byłem porządny, bo bywało też, że nie byłem i to czasem nawet bardzo. Idzie raczej o to, że w ogóle, tak przecież niedawno, takie stworzenie jak prywatny posiadacz licencji na użytkowanie jakiegoś oprogramowania, niechby i systemu operacyjnego, było w przyrodzie zjawiskiem tak rzadkim, że trzeba je było w ten sposób wyróżniać.

Na wspomnianym przyjęciu okazało się, że większość obecnych to przedstawiciele firm, a takich jak ja nie spotkałem tam wcale, ale to zapewne dlatego, że kiepsko, a może i wcale ich nie szukałem, chcąc, chociażby we własnym przekonaniu, pozostać jedyny taki.

Dziś widzę to wszystko trochę jednak inaczej - myślę, że wtedy ówcześni wielcy informatycznego świata w istocie za nic mieli u nas osoby prywatne jako potencjalnych klientów. W efekcie tak ustalali ceny, by zgarniać przysłowiową śmietankę bez większego wysiłku tam, gdzie można ją było znaleźć, czyli w dużych i zasobnych firmach.

Zupełnie odwrotnie i - jak się okazało - mądrze, postąpił wówczas np. McDonald's (a także jego konkurenci), od razu różnicując ceny w różnych krajach tak, aby dopasować je do lokalnej siły nabywczej (a można przecież było sprzedawać mniej, ale po cenach np. amerykańskich).

Arogancja dostawców systemów ERP powodowała, że w ogóle nie mieli oni w Polsce nic do zaoferowania mniejszym firmom, które zaczęli dostrzegać dopiero wtedy, gdy ograniczony rynek wielkich szybko się nasycił i wraz z tym skończyły się liczne lukratywne kontrakty.

Myślę, że polityka taka srodze potem przez lata całe mściła się na tych, którzy ją wymyślili. Ceny na granicy strawności dla firm (przyczyna), popychały wręcz użytkowników prywatnych w kierunku piractwa (skutek), na zwalczanie którego wydawano potem krocie, z i tak mizernym efektem (i prowadzono śmieszne rachunki strat, czynione na zasadzie "szacowana skala piractwa razy cena", przy założeniu, że każdy co ma, kupiłby z pewnością, gdyby nie miał innej możliwości).

I dopiero teraz, po tak wielu latach, kilku wielkich (a pośród nich i ten największy) zdecydowało się znacząco obniżyć ceny na oprogramowanie właśnie dla zwykłych ludzi, którzy też przecież cenią sobie prawdziwie oryginalne oprogramowanie za sensowną cenę i bez potrzeby przedstawiania zaświadczeń o pobieraniu lub udzielaniu nauk. Stoją więc teraz w sklepach obok siebie dwa pudełka, których cena nie tak znowu bardzo się różni. Oba mają w nazwie "office". O dziwo - częściej kupowane wydaje się być to droższe. Paradoksalnie - wydaje się, że to jednak zasługa tego tańszego, bo to pod presją jego wpływu ktoś odbył długą drogę po cenowy rozum.

Jestem przekonany, że na tym interesie żadna ze stron nie straci, a może nawet, zamiast na robiące fatalne wrażenie i mało skuteczne działania policyjne, starczy jeszcze na kolejne przyjęcie - dla tych co już kupili, jak i tych, co mogą kupić?

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200