Bajty 16-bitowe

Złośliwi powiadają, że jedynym w historii politykiem, który dotrzymał w jakiejś sprawie słowa, był Winston Churchill, który podczas II wojny światowej obiecał obywatelom Zjednoczonego Królestwa krew, pot i łzy.

Złośliwi powiadają, że jedynym w historii politykiem, który dotrzymał w jakiejś sprawie słowa, był Winston Churchill, który podczas II wojny światowej obiecał obywatelom Zjednoczonego Królestwa krew, pot i łzy.

Politycy mają to do siebie, że często podejmują decyzje na tzw. wysokim poziomie abstrakcji. Po przełożeniu na zwykły język oznacza to zazwyczaj, że nie biorą pod uwagę lub nie znają skutków, jakie mogą z tego wyniknąć, czyli nie biorą odpowiedzialności za to, co mówią. Nikt nie zna się na wszystkim, ale po to politycy mają doradców, aby sprawdzili, i po to mają rozum, by nie mówić, gdy akurat sprawdzić czegoś nie można.

Z czasów gdy pracowałem w przemyśle pamiętam, jak kolegów odpowiedzialnych za planowanie irytowało, gdy nasz branżowy minister spotykał się, powiedzmy w marcu, z jakimś innym ministrem, i przystawał na propozycję tamtego "wy nam wykonacie w czerwcu to, co było zaplanowane na grudzień, a my was za to poprzemy w sprawie takiej to, a takiej..." Wywracało to do góry nogami cały roczny plan produkcji, szczególnie, gdy proces wytwarzania "tego czegoś" trwał kilka miesięcy.

Tych kilka banałów przyszło mi do głowy w związku z majową konferencją Tvorba Softwaru, odbywającą się od lat w Ostrawie, a w której to konferencji corocznie uczestniczę od początku lat dziewięćdziesiątych. 1 kwietnia minął termin wysyłania referatów, co uczyniwszy, przypomniałem sobie fragment mojego tam wystąpienia sprzed lat.

Języki, zarówno polski, jak i czeski, stosują w piśmie własne znaki, których nie ma w alfabecie łacińskim. Podobne zjawisko występuje w większości języków europejskich.

Opowiadałem wówczas w Ostrawie o tym, jakie problemy mogą politycy sprowadzić także na informatyków, właśnie takimi "spontanicznymi" decyzjami. Nie pamiętam dokładnie, kiedy to było i kto wówczas był polskim premierem. Chodziło wszakże o to, że spotkali się premierzy Litwy i Polski i uzgodnili, że oba kraje będą wzajemnie stosować oryginalną pisownię nazwisk swoich obywateli oraz osób obu narodowości żyjących w tych krajach.

Po pierwsze, opowiedziałem wówczas o perypetiach kolegi, który, szefując dużemu zakładowemu ośrodkowi obliczeniowemu, musiał stosować wszystkie stosowane w Polsce odmiany kodu ASCII w zależności od tego, do jakiego urzędu skarbowego przekazywał dane. Okazało się, że nasi pobratymcy z południa są w tym nieco gorsi, ponieważ mają tylko połowę naszej liczby kodów, ale też więcej niż jeden!

Wróćmy jednak do rozpoczętej sprawy litewsko-polskiej. W obecnych czasach nazwiska i imiona najczęściej zapisuje się w komputerach. Oznacza to, że gdyby wspomniane uzgodnienia potraktować serio, w ciasnotę panującą w kodach ASCII trzeba byłoby wcisnąć jeszcze kilka znaków. Zakładając, że jakimś cudem udałoby się to wykonać, trzeba byłoby jeszcze opracować ich odpowiedniki ekranowe i drukarkowe (tu szczerze wierzę, że Kolega ze strony od dawna ma rozpracowane pod tym względem wszystkie języki świata, a więc nic nie może nas zaskoczyć).

Ale - na tym przecież by się nie skończyło. Bo oto, w imię słusznie pojmowanej równości, oburzyliby się przedstawiciele innych nacji, żyjący w Polsce. Po nich, przy różnych okazjach, podobnie równego traktowania zaczęliby się domagać dyplomaci innych krajów.

Wspominałem wówczas o - jak się wtedy wydawało - bliskości szesnastobitowych kodów znaków, będących nadzieją w zajmującej nas sprawie. Ale szesnaście bitów to tylko nieco ponad 65 tys. kodów. Nawet na porozumienie premierów Chin i Japonii nie wystarczy!

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200