BSA w USA, czyli papierowy tygrys

Pisząc pochwalny felieton o niezwykle skutecznej działalności BSA w Polsce http://www.apple.com.pl/kuba/archiwum/351.html , ani przez chwilę nie myślałem, że będę miał przyjemność zetknąć się z tą organizacją w USA, gdzie, jak pewnie Czytelnicy wiedzą, mieszkam i pracuję już prawie siedem lat. Jestem w tej komfortowej sytuacji, że na komputerach zarówno w pracy, jak i w domu mam zainstalowane wyłącznie legalne oprogramowanie.

Pisząc pochwalny felieton o niezwykle skutecznej działalności BSA w Polscehttp://www.apple.com.pl/kuba/archiwum/351.html , ani przez chwilę nie myślałem, że będę miał przyjemność zetknąć się z tą organizacją w USA, gdzie, jak pewnie Czytelnicy wiedzą, mieszkam i pracuję już prawie siedem lat. Jestem w tej komfortowej sytuacji, że na komputerach zarówno w pracy, jak i w domu mam zainstalowane wyłącznie legalne oprogramowanie.

Po części stało się tak, gdyż uczelnia, na której pracuję, ma liczne licencje na darmowe lub znacznie tańsze podstawowe oprogramowanie, jak systemy operacyjne oraz aplikacje biurowe. Z drugiej strony tutejsze przepisy podatkowe pozwalają mi, jako autorowi, odliczać cenę zakupu programów jako koszty zarobkowania.

Łatwo więc sobie wyobrazić, jakie było moje zdziwienie, gdy jakiś czas temu otrzymałem na domowy adres informację z BSA o akcji łaski dla posiadaczy nielegalnego oprogramowania.

Moje zadziwienie było tym większe, że otrzymałem dwie kopie tego samego listu seryjnego, z pewnością przygotowanego z pomocą komputerowej bazy danych. Bliższe przyjrzenie się nagłówkom ujawniło w jednym z nich literówkę w moim nazwisku. Sam tekst listów nijak zresztą nie pasował do mego typu działalności, gdyż sugerował, że pracownicy firmy mogą instalować nielicencjonowane oprogramowanie bez mej wiedzy. Tak się składa, że nie tylko nie mam żadnych pracowników, ale od pół roku mieszkam sam. Tylko duchy mogłyby mi coś zainstalować.

Zacząłem się zastanawiać, skąd w ogóle BSA może wiedzieć o moim istnieniu. Nie podejrzewam polskiego "oddziału" aż o taką perfidię, by na mnie donieśli, zresztą każdy Polak wiedziałby, że w moim nazwisku nijak nie można zamienić "k" na "u", bo brzmi ono wtedy bez sensu. Ten trop doprowadził mnie do przełomu w śledztwie dziennikarskim. Przejrzenie sterty ostatnio otrzymanej korespondencji reklamowej ujawniło, że taki sam błąd w moim nazwisku robi na swoich reklamówkach firma Adobe, która jest członkiem BSA. Zrozumiałem, że doniesiono na mnie, bo zarejestrowałem zakupione oprogramowanie! Piszę jak kura pazurem i rzeczywiście moje drukowane "K" można pomylić z "U".

Wysmarowałem sążnisty list do BSA, załączając listę numerów seryjnych wszystkich programów zakupionych od jej członków, a także poinformowałem o całej sprawie znajomych z Adobe.

Ci ostatni bili się w piersi, że ich firma jest niewinna. Cóż, zgodnie z zaleceniem pani profesor Skarżyńskiejhttp://www1.gazeta.pl/wyborcza/1,34474,1334167.html jestem osobą ufną, może nawet za bardzo. Skoro mówią, że to nie oni, no to pewnie nie. Niestety, wczoraj otrzymałem dowód wprost, że w dużej firmie nie wie prawica, co czyni lewica. Otóż wraz z dwoma kolejnymi liścikami od BSA (ten sam błąd w nazwisku, mimo że ich prosiłem o usunięcie literówki z bazy danych) otrzymałem także dwie kopie oferty od firmy Adobe na zakup ich oprogramowania, gdybym przypadkiem miał je kradzione. Znowu z tym samym błędem literowym w nazwisku.

Wbrew opinii żony oraz mego adwokata nie jestem pieniaczem i po prostu grzecznie poproszę zarówno BSA, jak i Adobe, aby się ode mnie odczepili. Zastanawiam się jednak, czy w przyszłości nie wystąpić na drogę sądową, jeśli dalej będę otrzymywał kolejne listy w dwu kopiach sugerujące, że jestem złodziejem. Tym bardziej że strona BSA jednoznacznie wskazuje, że akcja łaski dotyczy wielu regionów USAhttp://www.bsa.org/usa/events/campaigns/ i pewno szybko się nie skończy. Podejrzewam, że urzędnicy tej organizacji, chcąc zarabiać na chleb, zaczną nie tylko używać listy klientów swoich członków, ale także będą kupować adresy od firm reklamowych. Niedługo mogę otrzymywać kilkanaście kopii listów BSA na wszystkie możliwe warianty mego nazwiska, jakie pojawiają się w skrzynce pocztowej. Ot, taki papierowy tygrys.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200