Antenka

I znów felietonowy kierat zaczyna się kręcić. Niby ciągle wakacje i lato jeszcze w pełni, ale już rano trzeba włączać światło.

Nie piszę w tym roku sprawozdania z wakacyjnych lektur, co jest złamaniem tradycji. Ale - wszystkie te lektury były bardzo kontrowersyjne w treści, więc powiem tylko, że pięknym, wieńczącym akordem pośród nich był króciutki tekst "Jak Pepiki Kamieniec ratowały", z "Polityki" z ostatniego tygodnia lipca.

Całe, dwa niemal, miesiące od ostatniego mojego tu felietonu ziały przedwczesną, wakacyjną nudą, którą, bezskutecznie, próbowali neutralizować nasi politycy, co i raz wcielający się w rolę to potwora z Loch Ness, to odrodzonego księcia Draculi. Nie próżnowała za to nasza branża.

Pierwszy temat, ograny już jak jakieś lipcowe piranie w Wiśle, to naziemna telewizja cyfrowa w Polsce, a właściwie - jej brak. Obudziła się nagle, zagrożona widmem rychłego końca kadencji, Krajowa Rada, która dotąd zdawała się opóźniać proces przechodzenia na nadawanie cyfrowe, co nie mogło nie podobać się operatorom platform satelitarnych, dla których bezpłatna naziemna cyfrowa jest przecież największym zagrożeniem. Dowiedzieliśmy się nagle, że jeszcze w tym roku może ruszyć nadawanie w tzw. trzecim multipleksie (chociaż nie mamy jeszcze ani drugiego, ani nawet pierwszego i nic nie wskazuje, abyśmy szybko mieli je mieć).

Nie bacząc na kanikułową porę, firma IBM 22 lipca przedstawiła światu nowy komputer z Enterprise, który - według zapowiedzi - może jednocześnie pełnić rolę różnych komputerów tej firmy, dotąd sprzedawanych jako oddzielne pudełka. Idea ta przypomina nieco ICL'owską Trimetrę sprzed dobrze ponad 10 lat, która już wtedy pracowała jednocześnie z trzema systemami operacyjnymi i przynajmniej jedna taka była w Polsce - w Słupi Wielkiej, niedaleko Środy (wielkopolskiej). Radość z tego osiągnięcia zmąciły jednak nieco działania Komisji Europejskiej, która właśnie zarzuca IBM'owi dwojga rodzajów praktyki monopolistyczne - w zakresie eliminującego rozwiązania konkurencyjne sprzętowego umocowania systemu operacyjnego z/OS, oraz w polityce serwisowej (udostępnianie części zamiennych), istotnie utrudniającej działania konkurentów.

Lato zdominowały jednak wieści o telefonach. Tu działy się rzeczy dziwne - zaledwie po kilku tygodniach sprzedaży Microsoft wycofał się z rynku ze swym telefonem o nazwie Kin, co jednak - biorąc pod uwagę wysokość poniesionych nań nakładów (pół miliarda dolarów) - jest odbierane tylko jako jakiś ruch taktyczny, z którego jednak coś w końcu się zmaterializuje. Podobny los spotkał telefon Googla, za to świetnie ma się nowy iPhone, co najtrudniej zrozumieć.

Bo zaczęło się od tego, że firma Apple przyznała, że jej telefony od lat, na skutek błędu w oprogramowaniu, pokazywały zbyt wiele kresek siły zasięgu, na co nikt nie zwróciłby uwagi, gdyby nie problemy z antenką a najnowszym modelu. Mimo, że sprawa stała się głośna, nie przeszkodziło to w sprzedaży po prawie pół miliona sztuk w każdym z jej kilku pierwszych dni. Bo okazało się, co powiedział sam mistrz Jobs, że telefony i ich antenki są dobre, tylko użytkownicy nie potrafią ich właściwie trzymać w dłoni w trakcie rozmowy. I właśnie tym z nich, czyli wszystkim, zaproponowano bezpłatne, gumowe nakładki na krawędź, skutecznie psujące wygląd, ale zwiększające ponoć moc anteny.

Sprawę - ale tylko chwilowo - zamknął M. Dell, twierdząc stanowczo, kategorycznie i publicznie (duża konferencja), że żadne telefony i tak nigdy nie pokonają peceta.

Wygląda więc na to, że - jak lubią mówić prokuratorzy - sprawa jest rozwojowa, co znaczy, że nadal i z lubością będziemy się jej przyglądać i przysłuchiwać.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200