Kreacja innowacja adaptacja

Miasto współczesne, jeśli ma się rozwijać, musi być zarządzane w sposób adaptacyjny, odpowiadający na nieustannie zmieniające się wyzwania. Wspomagające funkcje miasta systemy teleinformatyczne nie mogą być celem, ale muszą być środkiem do realizacji celu, jakim jest lepsze życie mieszkańców i rozwój całej wspólnoty.

Miasto współczesne, jeśli ma się rozwijać, musi być zarządzane w sposób adaptacyjny, odpowiadający na nieustannie zmieniające się wyzwania. Wspomagające funkcje miasta systemy teleinformatyczne nie mogą być celem, ale muszą być środkiem do realizacji celu, jakim jest lepsze życie mieszkańców i rozwój całej wspólnoty.

Fernando Pessoa, wielki dwudziestowieczny pisarz portugalski, pisał o Lizbonie: "Na siedmiu wzgórzach, które stanowią również punkty obserwacyjne, skąd można podziwiać najwspanialsze z widoków, rozpościera się rozległe, nieregularne i wielokolorowe skupisko domów tworzące Lizbonę. Podróżnemu przybywającemu od strony morza Lizbona już z daleka jawi się jak olśniewająca wizja senna, rysując się wyraźnie na tle błękitu nieba, który słońce rozpromienia swym złotym blaskiem. A kopuły, stare budowle i zamczyska wysuwają się ponad linie domów, jak dalecy heroldowie tej cudownej, błogosławionej krainy".

Co łączy poetycką emfazę z rzeczywistymi problemami współczesnego miasta? Tłok na ulicach, w tramwajach i autobusach, tłok w urzędach. Brud i zgiełk, przestępczość i agresja, anonimowy tłum patrzących na siebie z obojętnością ludzi, pędzących gdzieś w pogoni za własnymi celami, podtrzymujących ruch dla samego ruchu, który cudem tylko nie zamienia się w chaos.

Cudem, bo wystarczy awaria: przerwa w dostawie energii elektrycznej, strajk pracowników komunikacji lub służb sanitarnych, atak terrorystyczny, by widmo chaosu stało się rzeczywistością. Miasto to dla wielu krytyków współczesnej cywilizacji synonim piekła, którym jednak trzeba zarządzać, kierować jego sprawami, rozwiązywać jego problemy w warunkach, które w zasadzie ograniczają włodarzom jakąkolwiek swobodę ruchu. Bo jak skutecznie działać, gdy budżet wystarcza zaledwie na sfinansowanie podstawowych potrzeb, polityczny układ w radzie miasta blokuje realizację co śmielszych wizji, a protesty grup mieszkańców kierujących się zasadą "not in my backyard" uniemożliwiają realizację rozwojowych inwestycji?

Można wobec takich wyzwań rozłożyć bezradnie ręce. Miasta pokarane niezdarną władzą zatrzymują się lub ich rozwojem zaczynają rządzić siły realizujące swoje interesy: inwestorzy, deweloperzy, polityczne frakcje. Ich partykularne cele stają się oficjalną strategią, co tak dobrze przez wiele lat ilustrowała stolica Polski. Miasto ulega "azjatyzacji", rozwija się bez ładu i składu, jak aglomeracje trzeciego świata.

Można też do wyzwań podejść aktywnie. Ale uwaga - władza chętnie podejmująca odważne wyzwania może być również dla miasta przekleństwem. Jednym ze sposobów opanowywania miejskiego chaosu jest realizacja "paradygmatu technokratycznego". To niezwykle atrakcyjny intelektualnie paradygmat, bardzo spójny i logiczny. Zgodnie z nim miasto to duża organizacja, w której życiu można wyodrębnić funkcjonalne procesy. Procesy te można następnie opisać, sparametryzować i sprawnie nimi zarządzać. Wiadomo przecież, że w mieście musi działać transport publiczny, muszą być wywożone śmieci, dostarczana woda i ciepło etc.

Jeśli brakuje pieniędzy, to dzięki praktykom nowoczesnego zarządzania wspieranymi przez technologie informatyczne można szukać oszczędności. Jeśli wyposaży się autobusy w system lokalizacji umożliwiający monitoring ruchu, to będzie można lepiej planować częstotliwość wyjazdów, optymalizując m.in. zużycie paliwa i etaty kierowców. Informatyzacja "back-office" urzędu miejskiego przynosi oszczędności na etatach oraz usprawnia pracę urzędników. Z kolei dostęp do urzędu można ułatwić, a jego koszty zmniejszyć, wdrażając system e-administracji. Niech obywatel obsłuży się sam przez Internet, jak w wirtualnym banku, kiedy chce. Kuszące?

Owszem, bardzo kuszące. Oto miasto przestaje być kapryśnym układem balansującym na krawędzi chaosu, a zamienia się w przedsiębiorstwo, w którym wszystko można zmierzyć, zaplanować i zoptymalizować, a nawet zautomatyzować. Małe jednak zastrzeżenie: model ten niemal nigdzie nie działa tak, jak działać miał. Z informatyzacją "back-office" jest zazwyczaj tak, jak z każdą informatyzacją. Sporo problemów rozwiązuje, ale też rodzi wiele nowych. Zwłaszcza gdy jest wdrażana na starą strukturę i praktykę administracyjną. W efekcie obywatel zamiast być obsługiwany sprawniej, traci coraz więcej czasu w kolejkach po to, by wymienić stare papierowe dokumenty na nowy plastikowy dowód osobisty lub prawo jazdy.

Gorzej, obywatel zachowuje się wbrew założeniom, nieracjonalnie lub raczej zgodnie z racjonalnością inną niż technokratyczna. Na przykład nie chce korzystać z usług e-administracji. O tym elemencie niepowodzenia ambitnej strategii e-Europe mówił wielokrotnie prezes Stowarzyszenia "Miasta w Internecie" Krzysztof Głomb, a podczas ostatniej zakopiańskiej konferencji "Miasta w Internecie" jego słowom wtórowali urzędnicy z Unii Europejskiej. Czyżby więc lepiej było nie modernizować miast, nie inwestować w usprawnianie procesów, bo, jak widać, nie ma to sensu? To zbyt pochopny wniosek. €

Miasto w procesie

Czas wrócić do Fernando Pessoa i pytania zasadniczego: czym jest miasto? Czy miasto to suma procesów biznesowo-administracyjnych, które można opisać i zracjonalizować? Nie, miasto to jednocześnie proces i przestrzeń. Nieustający proces społeczny polegający na nieustannej komunikacji, nieprzerwanych relacjach między ludźmi. Proces, który jest pochodną struktury społecznej, wartości, norm, mitów, historii, sposobów wytwarzania bogactwa i form zabawy organizujących konkretną społeczność. Tak jak niepowtarzalna jest Lizbona Pessoa, tak niepowtarzalne jest każde miasto. Co stanowi o tej niepowtarzalności? Przestrzeń, która, jak wyjaśnia jeden z najwybitniejszych socjologów miasta i jednocześnie najważniejszy badacz społeczeństwa informacyjnego Manuel Castells z University of Berkeley, nie jest odzwierciedleniem społeczeństwa, ale jest jego wyrazem. Innymi słowy: przestrzeń nie jest fotokopią społeczeństwa, przestrzeń jest społeczeństwem. Formy przestrzenne i procesy są formowane przez dynamikę całej struktury społecznej. Wchodzą w to wykluczające się tendencje wynikające z konfliktów i realizacji strategii przez aktorów społecznych rozgrywających swoje sprzeczne interesy i wartości. Więcej, procesy społeczne wpływają na przestrzeń przez oddziaływanie na środowisko odziedziczone po poprzednich strukturach socjo-przestrzennych.

To nie miasto tworzy mieszkańców, ale mieszkańcy tworzą miasto i jego społeczną przestrzeń. Jeśli menedżer miasta zaczyna organizować taką przestrzeń tylko na podstawie racjonalistycznej, zimnej analizy celów i optymalnych środków ich realizacji, ryzykuje, że stworzy rozwiązania sprzeczne ze strukturą lokalnej przestrzeni, a więc ze strukturą dominujących procesów społecznych. Takie rozwiązanie będzie albo odrzucone, albo, jeśli mieszkańcy zostaną pozbawieni możliwości odrzucenia, stanie się przyczyną wyzwalającą frustracje i społeczne niezadowolenie. Już to ćwiczyliśmy w epoce modernizmu, kiedy szaleni architekci jak Le Corbusier tworzyli osiedla i miasta spełniające ich napędzane ideologią wizje, w których jednak nikt nie chciał mieszkać. Nieludzkie wymiary białoruskiego Mińska, pozbawiona wyrazu Warszawa, obrzydliwe przedmieścia francuskich miast, produkowane w fabrykach domów osiedla bloków mieszkalnych - to wszystko jest skutkiem ubóstwienia umysłu technokratycznego, efektem pogardy dla realnego życia. I nie inaczej rzecz ma się z obecnymi projektami dalszej technokratycznej modernizacji miast, tym razem już w oparciu o IT.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200