Paradoksy reformy

Reforma zdrowia nie przyniosła oczekiwanych efektów w zakresie informatyzacji jednostek podległych Ministerstwu Zdrowia. Spodziewano się, że po przejściu szpitali na własny rozrachunek wzrosną nakłady na technologię. Nic takiego na razie nie nastąpiło, a reforma tylko pogłębiła chaos organizacyjny. Prawdziwym paradoksem jest zaś to, że reforma, której podstawowym założeniem było uniezależnienie jednostek służby zdrowia od decyzji ministerialnych urzędników, rozbija się dziś o brak rozsądnych regulacji centralnych.

Reforma zdrowia nie przyniosła oczekiwanych efektów w zakresie informatyzacji jednostek podległych Ministerstwu Zdrowia. Spodziewano się, że po przejściu szpitali na własny rozrachunek wzrosną nakłady na technologię. Nic takiego na razie nie nastąpiło, a reforma tylko pogłębiła chaos organizacyjny. Prawdziwym paradoksem jest zaś to, że reforma, której podstawowym założeniem było uniezależnienie jednostek służby zdrowia od decyzji ministerialnych urzędników, rozbija się dziś o brak rozsądnych regulacji centralnych.

Informatyzacja służby zdrowia przeprowadzana jest w ślimaczym tempie. Mimo iż prace nad dostosowaniem systemów informacyjnych wykorzystywanych w jednostkach służby zdrowia do światowych standardów trwają już niemal 10 lat, wciąż nie przynoszą one rezultatów. Nadal do wyjątków należą szpitale i jednostki służby zdrowia, które wdrożyły systemy wspomagające codzienną pracę ośrodka. A wszelkie, nieliczne osiągnięcia w tej dziedzinie są dziełem grupki zapaleńców, która realizowała swoje plany niezależnie od wielokrotnie zmienianych strategii wytyczanych przez Ministerstwo Zdrowia.

Wielu informatyków zatrudnionych w służbie zdrowia spodziewało się, że po wejściu w życie reformy zdrowia ich sytuacja diametralnie się zmieni. Przecież jednym z założeń reformy było usamodzielnienie się jednostek służby zdrowia, a informatyka jest jednym z najważniejszych narzędzi kontroli kosztów i jakości usług. Jednak ta niezależność jest co najwyżej częściowa, a zakłady opieki zdrowotnej są wciąż uwarunkowane decyzjami urzędników, a to nie wychodzi nikomu na zdrowie.

Pomysł mieć

Obserwując poczynania Ministerstwa Zdrowia można odnieść wrażenie, że nigdy nie miało ono długofalowej koncepcji informatyzacji służby zdrowia. Plany są zmieniane niemal co roku wraz z przyjściem kolejnej ekipy kierującej Departamentem ds. Informatyki.

W roku 1991 rozpoczęto pracę nad Rejestrem Usług Medycznych, który nie tylko umożliwiał kontraktowanie wszelkich usług, lecz także miał być podstawą zamkniętego systemu obiegu dokumentów, informacji, a w ślad za nimi także środków finansowych. Projekt miał kilka wad - w dużej mierze opierał się na dokumentach papierowych, które były przetwarzane elektronicznie dopiero w regionalnych biurach RUM, dopuszczał większą liczbę błędów niż to ma miejsce w systemach całkowicie skomputeryzowanych. Był jednak "skrojony" na miarę kiepsko zinformatyzowanych zakładów opieki zdrowotnej. Największą zaletą RUM była elastyczność. System zakładał w przyszłości możliwość całkowitego zinformatyzowania procesu przesyłania dokumentów.

Przez cztery lata na stworzenie biur RUM wydano ok. 200 mln zł. Kilka miesięcy przed wejściem w życie reformy ministerstwo zmieniło koncepcję systemów informacyjnych używanych w służbie zdrowia. Rejestr Usług Medycznych, wdrożony co najmniej częściowo na terenie 21 starych województw, postanowiono zastąpić programem START.

W projekcie Rejestru Usług Medycznych za elektronizację, czyli przetwarzanie danych na postać cyfrową, były odpowiedzialne regionalne biura RUM, gdzie gromadzono dane z kuponów i z kart chipowych. W nowym programie START za elektronizację danych odpowiedzialnością obarczono wszystkie jednostki służby zdrowia, które powinny wygospodarować środki na stworzenie infrastruktury informatycznej lub wynajęcie odpowiednich podmiotów, zajmujących się tworzeniem danych w formie elektronicznej. Jak przewidują Andrzej Horoch i Mirosław Jarosz, autorzy RUM, zmiana projektu informatyzacji sprawiła, że zamiast wskaźnika - 1 komputer na 10 tys. ubezpieczonych, do obsługi świadczeń będzie potrzeba ok. 5 razy więcej maszyn - 1 komputer będzie przypadać na 2000-2500 ubezpieczonych. Koszty zakupu i utrzymania sprzętu w znacznie większym stopniu zaczęły ponosić wszystkie jednostki służby zdrowia. Zdumiewające jest to, że tak radykalne zmiany zamierzano wprowadzać w życie na kilka miesięcy przed rozpoczęciem reformy służby zdrowia. "Program START nigdy jednak nie wszedł w fazę realizacji i pozostał jedynie bytem wirtualnym" - mówi Mirosław Jarosz. Ostatecznie wybrano wariant, w którym to kasy chorych miały decydować o ostatecznym zakresie danych wymaganych od szpitali i jednostek służby zdrowia na bazie standardów, których opracowaniem powinno zająć się ministerstwo.

Wyposażyć centralnie

Brak koncepcji dotyczących informatyzacji służby zdrowia widać wyraźnie także przy planowaniu zakupów sprzętu i oprogramowania dla jednostek służby zdrowia. Błędem popełnionym podczas realizacji przetargów wydaje się już sama idea ich centralnego rozstrzygania. Zdaniem wielu informatyków szpitalnych, właśnie ona stworzyła wiele mechanizmów korumpogennych i doprowadziła do olbrzymich strat finansowych.

Największą kompromitacją okazał się centralny przetarg na sprzęt i oprogramowanie dla 300 szpitali, realizowany ze środków Banku Światowego. Dużą część tych środków po prostu zmarnowano, a resztę przeznaczono na zakup sprzętu, na którym później miały być zainstalowane systemy. Niestety, druga część przetargu dotycząca oprogramowania nie odbyła się do dziś, a sprzęt zakupiony jeszcze w 1995 r. zdążył się zestarzeć. Część zakupionych wówczas komputerów nie została nigdy wykorzystana. Szpitale, które miały być beneficjantami pożyczki Banku Światowego, znalazły się w trudnej sytuacji. Dysponowały komputerami przyznanymi przez ministerstwo, a oczekiwanie na systemy informatyczne przedłużało się. "Lepiej byłoby, gdyby te pieniądze przekazano w dół, choćby o szczebel niżej, na przykład na poziom województwa. A tak nam udało się załatwić jedynie projekt pilotażowej informatyzacji jednego ze szpitali. Na więcej nie było pieniędzy i wszyscy musieliśmy czekać na projekt informatyzacji w ramach pożyczki z Banku Światowego" - mówi Tomasz Truszczyński, informatyk z Wojewódzkiego Szpitala Dziecięcego w Toruniu.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200